Wyjechaliśmy pierwszego maja a pierwszy przystanek był w Kownie, do którego dotarliśmy około 14--15:00. Zwiedziliśmy miasto. Następnego dnia celem była Rygam ale po drodze zwiedzaliśmy pałace w Rundale (wewnątrz) oraz Jełgawie (tylko z zewnątrz). Do Rygi dotarliśmy dość późno w związku z tym i do tego się rozpadało. Pomimo tego zwiedziliśmy stare miasto -- o tyle było łatwo, że za duże to ono nie jest. Celem następnego dnia był już Tallin. Po drodze odwiedzamy Park Narodowy Kemeri a konkretnie Great Kemeri Bog Boardwalk czyli chodzenie po deskach na bagnach Kemeri. Następnie pojechaliśmy obejrzeć zamek w Turaidzie a potem jedziemy do miasta Sigulda. W Siguldzie jest taras widokowy pn. Paradise Hill, wokół którego są malownicze trasy piesze, po których sobie pochodziliśmy. Z Paradise Hill widać zamek w Turaidzie zresztą.
Do Tallina dojechaliśmy 3/5 o 23:00. Następnego dnia pobudka o 4:00 bo na 5:00 trzeba być na przystani promowej. Prom odpływa zaś o 6:00. Zaczynamy zwiedzanie od twierdzy Suomenlinna. Jak się kupi bilet na prom na Suomenlinna, to się dostaje 24 godzinny bilet na komunikację miejską w Helsinkach, ale specjalnie nam się to nie przydało. W Helsinkach do zwiedzania niewiele a nasz prom dopiero odpływa o 22:00. Temperatura koło zera + zadymki śnieżne ale Finowie bez czapek i rękawic. Na rowerach i hulajnogach też...
Następny dzień czyli 5/5 zaczynamy od zwiedzania starego miasta w Tallinie (duże i ciekawe); potem jedziemy do domu. Około 19:00 docieramy do Szawli (że przed Szawlami od strony Rygi jest góra Krzyży, to ją zwiedzamy po drodze żeby potem nie musieć wracać)
Ostatniego dnia dojeżdżamy do domu
Pobudka 2:30 wyjazd 3:00 żeby być w Kwidzynie 4:30 Po drodze dzwoni BP z pytaniem gdzie jestem; się okazuje że miałem być 3:30 w Kwidzynie. Godzina mi się przestawiła nie w tę stronę co trzeba. Szczęśliwym trafem nie mineliśmy bramek na A1 i skręcamy na S7. Mamy się teraz spotkać w Ostródzie. W sumie to nawet nie wyszło źle. Zamiast 100km, jedziemy jakieś 140, ale czasowo to krócej bo po S7. Dojeżdżamy do Modlina, startujemy, lądujemy. W Ammanie czeka na nas Jordańczyk, którego poznaliśmy dwa lata temu. Dowozi nas do granicy z Palestyną, która zresztą jest jakieś 40--50km od Ammanu czyli blisko. Teraz zaczynają się problemy...
Nam się wydawało, że przekroczymy na piechotę granicę jordańską a potem izraelską i pojedziemy z umówionym Palestyńczykiem do hostelu, którego tenże Palestyńczyk jest właścicielem i u którego BP wynajęła pokój. Byliśmy w grubym błędzie: to jest dużo bardziej skomplikowane i kosztowne. Piechotą idziemy do kanciapy gdzie odbywa się jordańska kontrola paszportowo-wizowa.. Tam czekamy około godziny nie wiadomo na co. Potem każą nam wsiadać do autobusu, za który trzeba zapłacić po 20 USD (osoba + walizka). Tym autobusem wiozą nas na granicę izraelską bo pomiędzy obu granicami jest 2--3km ziemi niczyjej. Tam trzeba oddać walizkę (jak na lotnisku). Czekamy tym razem ponad 2 godziny. Jakieś pytania o liczbę dzieci i status małżeński, czy się pracuje itp. Sprawdzimy teraz wasze odpowiedzi mówi ten co pytał... Akurat (ale nic nie mówię...)
Wreszcie coś się ruszyło. Przychodzi jakiś gość co każe nam iść za sobą nie wiadomo po co i jeszcze paru innych. Tylko paszportu ciągle nie ma no i walizki. W naszej sprawie rośnie liczba funkcjonariuszy. Prawdziwe konsylium. Coś tam ustalają. Czas płynie. Wreszcie pojawia się ten co pytał o dzieci. Widocznie sprawdził że mam. Daje pozwolenie na wjazd (w postaci niebieskiego kartonika wielkości dużej wizytówki). Inny każde iść za sobą i na horyzoncie pojawiają się nawet nasze walizki. Taki drobiazg: od wejścia na granicę jordańską do wyjścia na granicy izraelskiej zero WC-tów.
Teraz kolejne niedomówienie: nie wiedzieliśmy, że nasz Palestyńczyk (co ma nas zawieść) nie może podjechać pod granicę. Trzeba wyjechać albo autobusem albo taksówką za strefę zakazaną dla Palestyńczyków. Czysta żydowska złośliwość. Przecież granica jest jordańsko-palestyńska (zresztą na izraelsko-palestyńskiej jest mur pod niebo) więc posterunek mógłby być zaraz za budynkiem przejścia a nie 2 km od niego.
Taksówka kosztuje 30 USD. Jedzie się nią 2--3 km maksimum. Wreszcie odbiera na Palestyńczyk i dowozi na miejsce czyli do wioski Jifna pod Ramallah. Jest już noc, droga górzysta i kręta w pewnym miejscu a gość jedzie jak Kubica. I am a race driver... Myślałem że żartuje, potem się okazało że nie.
Palestyńczyk jest chrześcijaninem BTW a nie muzułmaninem. Jifna to wioska chrześcijańska. Others come and go we live here for 2000 years. -- mówi nasz gospodarz. No tak, ale do granicy nie może podjechać, a Żyd od 10 lat spod Uralu jak najbardziej... Jest około 22:00 idziemy spać.
Obok Jifna jest miasteczko Birzeit, w nim uniwersytet, na który będziemy chodzić od poniedziałku do czwartku. W piątek wracamy do Ammanu.
Rano idziemy na uniwersytet. Około 4,5km ale pod górę głównie więc z zamiarem złapania taksówki po drodze. Wybieram w nawigacji najkrótszą drogę co jest błędem bo droga ta jednocześnie pozbawia nas możliwości złapania czegokolwiek. Mówiąc dokładnie na początku zatrzymuje się jedna i gość chce 4 USD. Wsiadamy pytamy się czy wie gdzie jechać, pokazuję mu trasę na mapie. Facet zmienia zdanie, chce 20 USD. Wysiadamy. Idziemy dalej i coraz bardziej pod górę i coraz bardziej odludnie. Cudem jakimś pojawia się taksówka. Za 8 USD wiezie nas na uniwersytet.
Gość też nie wie gdzie ten uniwersytet jest, albo nie rozumie co do niego mówimy. Z pomocą mapy dojeżdżamy. Facet rozmawia ze strażnikami na bramie, strażnicy rozmawiają z nami. My im mówimy że chcemy się dostać na Faculty of Law. Pokazujemy zaproszenia (po angielsku). W rezultacie nasz kierowca zawraca i jedziemy z powrotem. Nie wiemy czemu... Uniwersytet ma dwa kampusy? Po jakimś kilometrze nasz kierowca zaczepia młodego człowieka idącego ulicą z pytaniem (po arabsku) czy tamten mówi po angielsku (tak się domyślamy). Mówi, nawet dobrze bo to student anglistyki. Dzięki niemu i przez zupełny przypadek nie błądzimy. Pokazuje nam Faculty of Law. Wchodzimy, ale co dalej? Pytamy się kogoś kto wygląda na wykładowcę. Odpowiada coś w rodzaju: że Faculty of Law ma kilka budynków i ten którego szukamy jest gdzie indziej. Mówi nawet gdzie, ale nie rozumiemy jego wskazówki. Za to rozumiemy że jesteśmy 5-tą osobą, której dziś to wyjaśnia. Wygląda, że nie tylko my mamy problem.
Idziemy i zaczepia nas młoda kobieta w samochodzie. Organizatorka konferencji. Dotarliśmy do celu (nawet nas podwiozła). Reasumując: żeby nie taksówka-widmo, której nie powinno być na zadupiu, student-anglista + pani w samochodzie to byśmy mogli i do obiadu szukać. Kilku uczestników konferencji zresztą notuje 24h spóźnienia co idzie na żydowskich okupantów na granicy (nie jestem pewny czy to wyłącznie ich wina :-) )
Poza tym moja mapa oflajnowa ma domyślne opisy lokalne czyli po arabsku/hebrajsku, nic nie kumam zmieniam na angielski. O teraz komfortowo wszystko jasne i wiem gdzie jestem i gdzie jechać. Chyba ze stresu nie przychodzi mi do głowy że to działa także w drugą stronę:-) Dopiero po powrocie mnie olśniło czemu kierowcy nie potrafili dojechać mimo pokazywania mapy. Też bym nie potrafił.
Potem jest dzień pierwszy konferencji. Uniwersytet się przedstawia, my się przedstawiamy. Są ludzie z całego świata, USA, Chiny dużo Włochów i Hiszpanów. Chinki w dwóch wariantach: miejscowe co pracują na Birzit Univ (ucząc chińskiego) i takie co przyjechały z Chin. Uczą nas przez 30 minut podstaw arabskiego:-) W szczególności mają tutaj PAS (Palestinian Arabic Studies) obliczone jak się wydaje na cudzoziemców. Jeden problem kurs trwa 3 miesiące. Czemu tylko tyle? Bo żydzi dają 3 miesięczne wizy. Ten kraj nie ma lotniska i własnych granic. Nie ma własniej waluty. Internet tylko 3G--więcej nie daje żydowski telekom. Pomimo tego kampus jest imponująco duży, nowoczesny i czysty. 15 tysięcy studentów w tym 70% to kobiety. Zresztą w całej Palestynie 70% studentów to kobiety. Paradoksalnie sprzyja temu pozycja kobiet w społeczeństwie. Mężczyźnie idą do pracy wspomagać budżet rodzinny, kobiety nie mają tego obowiązku. Pauperyzacja skutkuje feminizacją.
Po sesji lunch z maklubą w roli głównej, po którym wracamy z tym samym taksówkarzem do domu. BP wzięła od niego telefon i wysyła mu SMSy. Strach dzwonić po inne taxi bo jak się dogadać? Czekamy na dziada chyba ze 45minut ale w końcu przyjeżdża.
Wtorek rano ma przyjechać na umówioną godzinę, ale znowu się spóźnia dramatycznie. Gwoździem drugigo dnia konferencji są targi studenckie gdzie się prezentujemy z naszą alma mater. Za to lunch jest mniej wystawny a nawet dość postny: manouche-zatar + arbuz. Chleb jest pieczony na naszych oczach w piecu na węgiel drzewny. Dzień kończy zwiedzanie starego miasta w Birzeit.
Środa. Dzień jak co dzień tylko taksówkarz przyjechał na czas rano i lunch bardziej konkretny co o tyle dziwne, że wieczorem gala dinner w Ramallah. Umawiają nas z wykładocami na wydziale ekonomicznym. Dwaj panowie w wieku 40 lat na oko. Jeden jest byłym a drugi obecnym dziekanem. Obaj dobrze mówią po angielsku (zresztą staff co do zasady dobrze mówi; ale już studenci co do zasady nie). Jeden deklaruje się jako ekonometryk. Omawiają problemy badawcze (The Walls Impact in the Occupied West Bank.
Life motywem w wystąpieniach Palestyńczyków jest apartheid i Izraelskie szykany. Jak piszą (naukowo) o okupacji to raczej albo jest to odrzucane albo grzeźnie w wiecznych recenzjach. Nawet jak przesadzają to pewnie mają wiele racji. Wg nich pomaga współautorstwo z kimś spoza Palestyny (NB wyżej wymienione The Walls Impact in the Occupied West Bank ma współautora z Francji)
Sprawy organizacyjne że tak powiem o tyle się skomplikowały, że gość co nas woził mówi, że nie może przyjechać po południu ani zawieźć nas do Ramallah. BP popełniła gruby błąd wczoraj, że zgodziła się żeby dosiadły się do niej dwie współuczestniczki naszej konferencji, które teraz bezczelnie nam go odbiły. A że mieszkają w Ramallah to on woli jeździć z nimi do Ramallah niż z nami do Jifny bo ma więcej płacone. BP klnie jak szewc...
BP mówi że się źle czuje i nie jedzie na galę. Dobra jadę sam, wolałbym razem ale rozumiem: transport niepewny i gorąco jak cholera. A do drogi na Ramallah gdzie jest szansa że coś się złapie 0,5km z nachyleniem 20%. Pytałem się gospodarzy (konferencji) jak dojechać do Ramallah, a oni że public transport. Albo mikrobusy (pomarańczowe) albo taksówki (żółte). Idę do Ramallah, po drodze mija mijają mnie 4 mikrobusy i żaden nie staje. Cholera znowu coś jest inaczej niż w opisie. W nawigacji 8km, teoretycznie da się dojść, na szczęście nie trzeba--piąty mikrobus staje. Za ile do Ramallah? Za pięć... Czego USD? Nie szekli (czyli jakieś 25% ceny w dolarach) Nie mam szekli. Daję 5 dolarów w zamian dają mi 10 szekli...
Dojeżdżamy do Ramallah. Mam 1,5 godziny na obejrzenie centrum. Zamieniam 20 USD na circa 75 szekli żeby ciągle nie kupować za dolary. W szczególności też żeby mieć na powrót. Potem gala dinner. Około 22:00 wracamy do domu. Dwie panie z Uniwersytetu mieszkają w Birzet, wiozą mnie do siebie. W miasteczku podjeżdżają pod kanciapę-postój taksówek. Powrót z Birzeit do Jifny 15 szekli (zamiast 8USD które bierze od nas ten co nas woził do tej pory). Problem tylko jak takiego taniego zamówić z naszej wsi...
Czwartek. Rano się okazuje, że w Ramallah o północy rozpoczęły się zamieszki. Byli ranni a Żydzi standardowo wyburzyli jeden dom Palestyński. Taka odpowiedzialność zbiorowa jak za Hitlera: w domu mieszkał Palestyńczyk podejrzany o morderstwo Izraelczyka w Jerozolimie, to teraz cała jego rodzina nie ma gdzie mieszkać. Na pewno buduje to zgodę pomiędzy stronami konfliktu.
What the occupation authorities did was a heinous crime, Palestinian Prime Minister Mohammad Shtayyeh was quoted as saying the official WAFA news agency. It turned an entire family overnight into a homeless family.
To podobno było o rzut beretem od restauracji gdzie byliśmy i zaraz obok hotelu gdzie mieszkał współuczestnik konferencji z Włoch (który był naocznym świadkiem tego co się działo a w internecie można taki film znaleść)
W trakcie ostatniego dnia zupełnie przypadkowo pojawia się temat jak wy zamierzacie wrócić do Ammanu? No tak jak przyjechaliśmy. A wizę macie? Kupimy. Ale tam nie można kupić. Jedni twierdzą wprawdzie, że można ale my wolimy zakładać, że nie można. Nasz gospodarz pierwszy raz się wykazał. Ustalił że można wizę kupić on-line i pomógł nam kupić czyli wypełnić formularz. Ostatni punkt konferencji nieoczekiwanie to zakup wizy. Naszym zdaniem i uprzedzając wydarzenia--nie da się kupić na granicy.
Piątek rano 7:30 jedziemy na granicę z tym samym Palestyńczykiem co nas przywiózł. Po drodze taki small-talk. Czy nam się podobało. No bardzo tylko wody nie było ciepłej od wtorku. Była. Trzeba było włączyć guziczek. Napisane jest nawet. No tak, pewnie po arabsku...
Hostel naszego Palestyńczyka imponujący 4 kondygnacje po 3 mieszkania. Na ostatniej on mieszka z rodziną i trzema takimi śmiesznymi psami kanapowymi mniejszymi od ratlerka. Jeszcze jeden jasny dowód że to nie muzułmanin. They are afraid of dogs... które nie są halal zresztą. W Ammanie widziałem jednego psa (na smyczy ktoś wieczorem wyszedł na spacer) a w Jifnie było ich pełno. Oprócz psów ma co najmniej 5 samochodów zabytkowych. It was a joke that you are a race rider? No it was not a joke I am. Interesujący człowiek z wielkim domem ale odwozi nas za granicę osobiście za 100 USD. Może dlatego, że lubi jeździć:-).
Pytam się czy to jego ten 4 kondygnacyjny wielki dom, bo może to współwłasność. Nie wyłącznie jego.
Przed Jerycho za płotem z drutem kolaczastym ludzie wyglądający jak Beduini zaganiają stado kóz. Jewish Beduins mówi kierowca. Jewish? Beduins are stateless nomads as far as I know. Jewish not. Żydowski beduin nie jest synem pustyni, jak gdzieś wlezie to warczy że jego. Kurna to czemu Beduin? Bo w namiocie mieszka? Nasz smagły koleżka? Nie ustaliłem...
Mijamy rozjazd na "palestyńską granicę", przez którą też podobno możemy wjechać do Jordanii. Z palestyńskiej się jedzie autobusem na granicę izraelską. Można się domyśleć że "palestyńska" jest tańsza bo obsługuje głównie Palestyńczyków a nie turystów, ale jest dalej od izraelskiej czyli prawdziwej (granicy). Na izraelską się jedzie bezpośrednio jak się ma permit. Nasz Palestyńczyk nie ma, ale żeby był śmieszniej wpuszczają go na punkcie kontrolnym (check-point w oryginale). Radość nasza przedwczesna: na granicy (1km odległości od check-point) drugi szlaban a tam już każą nam wracać na check-point.
Wracamy. Jest 8:40, check-point jest czynny od 9:00 więc trzeba czekać. Kupić bilet na mikrobus (12USD) i prawilno podjechać do granicy. Na granicy 200 PLN opłaty za wypuszczenie z Izraela pn wiza turystyczna (ale my wyjeżdżamy przecież--judeische schwindel jakby powiedział minister Goebbels); potem 6 USD za autobus na granicę Jordańską czyli taniej niż jak się wjeżdżało. Autobus dojeżdża do granicy gdzie kierowca mówi: passports and visas. No to ciekawe co by było jakbyśmy nie mieli wizy, bo wszyscy mają. Kierowca jest w koszuli i dżinsach nie jakiś mundurowy. Bierze kupę paszportów i sobie gdzieś idzie. Takie standardy...
Za 10 minut wraca. Pokazuje ręką gdzie mamy iść. Panie ale gdzie paszporty? Się domyślamy z gestykulacji, że tam gdzie mamy iść...
Z Jordańskiej granicy jedziemy za 25JOD + 5EUR do Ammanu już bez problemów i całkiem szybko. W hotelu jesteśmy przed 11:00 ale uprzejmie nas wpuszczają do pokoju. Dziś zwiedzanie starego miasta ale w Ammanie jutro jedziemy na górę Nebo oraz do Jaresh. Zamawiamy w tym celu taksówkę w hotelu (50 JOD).
Po południu odzywa się nasz znajomy Jordańczyk. Odkręcamy taksówkę hotelową. Pojedziemy ze znajomym też za 50JOD.
Wyjeżdżamy o 9:00. Zwiedzamy Nebo--warto (wejście 3JOD). Zwiedzamy Jaresh--jeszcze bardziej warto. Bilet 10 JOD. Wracamy do Ammanu. Wreszcie jakiś normalny dzień i wszystko idzie zgodnie z planem :-), ale jutro już powrót.
Rano idę jeszcze w okolice cytadeli. Kasa zamknięta. Wejście 3JOD (miejscowi 0,25JOD -- 12 razy mniej); O 11:00 przyjeżdża taksówka i jedziemy na lotnisko (20JOD). Koniec wyprawy...
Postscript: wyjechaliśmy 9/06 a 20/06 był zamach w miejscowości Eli, która nb jest 20km od naszego hotelu w Jifnie. Zastrzelono tam czterech Żydów (tzw. osadników -- ale jak można być osadnikiem w kraju zasiedlonym od 10 tys lat -- bo na tyle szacuje się wiek Jerycho?); zginęło dwóch Palestyńskich zamachowców. Od tej pory zginęło tam 20 osób, żydowska tłuszcza niszczy majątek palestyński, armia urządza blokady.
Sikorski reprezentujący instytucję (zwaną ironicznie Parlamentem) która wydała setki jeżeli nie tysiące rezolucji i oświadczeń w/s równouprawnienia, demokracji i równości w tym a zwłaszcza mniejszości seksualnych jest na utrzymaniu ZEA. Brawo...
Do tego czy to faktycznie ZEA mu płaci to też nie wiadomo. Zakładamy że ci co mu płacą są na tyle uprzejmi że uczciwie się przedstawiają prawdziwym nazwiskiem. Raczej naiwne założenie -- ostatecznie wywiad, to specjaliści od mieszania w głowach i dezinformacji
Wcześniej Radzio błysnął, że rząd PL był umówiony z Rosją w/s podziału Ukrainy. Tę tezę na świecie promują dwa ośrodki propagandowe: Platforma Obywatelska oraz Federacja Rosyjska.
Radio Niemieckie wyemitowało wywiad z 96-letnim Joachim Höppner weteranem bitwy w Ardenach (Wehrmach nie SS; jeszcze?). Ekspert ten zaleca nie wysyłanie broni na Ukrainę, bo to tylko przedłuża wojnę. Niemiecka szczerość warta zapamiętania. Oni nigdy się nie zdenazyfikowali, dostali wpierdol to wiedzą, że nie warto podskakiwać jak za Hitlera ale tylko tyle. Np. po 75 latach ciągle nie odróżniają wojny obronnej od napastniczej...
Wcześniej wywiad z ex-ambasadorem Niemiec w PL (cf https://archive.ph/GDmHL) pod elektryzującym tytułem Polski rząd chce ograniczyć wpływy Niemiec w Europie Pytanie: wielu decydentów w Berlinie niechętnie podejmuje [teraz] inicjatywy, licząc na to, jesienią zmieni się rząd w Warszawie. Odpowiedź: Nawet jeśli opozycja wygra tegoroczne wybory, nie będzie powrotu do status quo sprzed 2015 roku. Kraj się zmienił.
Na czym polegało to korzystne [dla Niemiec?] status quo za Tuska, do którego nie ma powrotu? [Pytanie nie pada]
Prezydent Duda odesłał ustawę w/s SN do TK. Konstytucyjna Ustawa negocjowana z Komisją Europejską (kuriozum #1) przyjęta głosami 192 bodajże posłów PiS (kuriozum #2).
W sprawie, która ma tak fundamentalne znaczenie, że od siedmiu lat jest #1 przedmiotem zainteresowania opozycji, mediów światowych oraz KE oczywiście, jak przyszło co do czego opozycja z PO na czele wstrzymała się od głosu. Das Ist Satire powiedzieli w Berlinie zapewne.
Pomimo tego dla wielu winny jest Duda. Komisarz J. Wojciechowski (cf https://twitter.com/jwojc/status/1624542190717247488): Perspektywa wyborczego zwycięstwa ZP wyraźnie się oddaliła Chciałbym mieć argumenty, że analiza autora nie jest trafna ale ich nie mam. I tym razem to nie w Brukseli jest problem.
KE miałaby sfinansować wyborcze zwycięstwo PiS (bo przecież nie chodzi o SN, tylko o te ,,wstrzymane'' pieniądze), a że tego nie zrobi to wina Dudy? Wygląda, że pobyt w Brukseli jest korzystny finansowo, ale szkodzi na głowę (po Sikorskim już drugi przypadek).
Że pi zdrożało nieprzyzwoicie przypomniałem sobie, że mam jeszcze trzy egzemplarze modelu zero w wersji bez wbudowanego w płytkę Wi-Fi
Pi ma mieć tylko kamerę i termometr DS18B20, ale karta Wi-Fi wymaga przejściówki USB-Mini USB żeby ją wsadzić. Kupiłem coś takiego za 3 PLN na Allegro. Teraz mogą instalować system:
snap install rpi-imager
Instaluje program do instalowania systemu na kartach SD. Instalacja idzie błyskiem.
W /boot
dodaję plik ssh (może być pusty)
żeby przy starcie uruchomił się demon SSH
Podobnie żeby przy starcie system połączył się z siecią Wi-FI
plik /etc/wpa_supplicant/wpa_supplicant.conf
powinien zawierać coś w rodzaju:
ctrl_interface=DIR=/var/run/wpa_supplicant GROUP=netdev update_config=1 country=US network={ ssid="NETWORK_NAME" psk="password" key_mgmt=WPA-PSK }
Teraz się okazało, że i tak się nie połączy,
bo nie ma normalnego użytkownika w systemie. Takiego użytkownika można
utworzyć na etapie tworzenia karty systemowej (czyli
za pomocą rpi-imager
; tam zresztą też można podać
namiary na sieć WiFi a nie grzebać w pliku
wpa_supplicant.conf
.) No ale ja tego nie zrobiłem.
Na szczęście nie trzeba uruchamiać rpi-imager
powtórnie. Wystarczy znowu dłubnąć w plikach konfiguracyjnych, konkretnie
Należy utworzyć plik
userconf.txt
w katalogu /boot
.
W tym pliku wpisać (jeden wiersz):
pi:$6$/XOZsG1X0IAbhXB0$wYZHRkvib0SUKQA3KVAxofPR.JsFAbI2NCue2znGvhRsQobVdllFXyQZ7fMSvAoyEj8MfHtkMeSZT7IRIixg01
No to jest hasło raspberry
dla użytkownika pi
Teraz już zadziała
ssh -l pi 192.168.1.cośtam
Teraz:
sudo raspi-config ## uaktywniam kamerę i 1Wire sudo apt update sudo apt upgrade
Kamera działa. Termometr działa
Dodaję niezbędne pakiety. Nie za dużo bo to wolny komputer. Ma robić zdjęcia, mierzyć temperaturę i wysyłać na Twittera i githuba.
apt -y install ncftp sshfs vim mc \ imagemagick imagemagick-6-common imagemagick-6.q16 \ python3-tweepy
Kopiuję niezbędne skrypty konfiguracyjne .netrc
oraz .gitconfig
żeby móc zapisywać do repozytoriów githuba.
## .netrc machine github.com login hrpunio password ghp_###### ## .gitconfig [user] name = tomasz przechlewski email = rudolf.von.ems@gmail.com [github] user = hrpunio token = 650000000000000000000000 [credential] helper = cache
Ten pierwszy to chyba niepotrzebny.
Wszystko zamykam w puszce pn Puszka elektryczna natynkowa Elektro-Plast 0251-00 135x135x42mm, która mieści płytkę, i kamerę. Robię w niej dziurę na kamerę oraz drugą na przewody. Dla Rpi-Zero jest miejsca aż nadto; Rpi-3 też się zmieści BTW, nawet z kamerą OV5647/5MP/175 stopni, która ma znacznie większy obiektyw (wystaje z puszki.)
Mam na działce trzy raspberry pi, każde wyposażone w standardową kamerę oraz czujnik BME 280 (temperatura/ciśnienie/wilgotność/.)
Ponieważ czujnik czasami szwankował co być może było spowodowane kiepskim montażem, a kamera robiła zdjęcia kiepskiej jakości, to sobie wymyśliłem upgrade. Konkretnie, że zmienię kamerę na OV5647/5MP z szerokokątnym obiektywem (175 stopni), a do BME 280 dodam niezawodny DS18B20, który wprawdzie mierzy tylko temperaturę ale za to dokładnie.
Połączenia wtyki czujników/GPIO są następujące:
Podłączyłem wszystko tym razem porządniej (a przynajmniej tak mi się wydaje.) Nowa kamera wymagała większej dziury i innego sposobu umocowania na pokrywie obudowy.
Dla przypomnienia: BME 280 testuje się czy działa wydając polecenie:
i2cdetect -y 1
Co powinno skutkować wypisaniem kilkudziesięciu kresek i liczby 76. Jeżeli są same kreski coś nie działa.
Czujnik DS18B20 z kolei powinien być widoczny tutaj:
ls -l /sys/bus/w1/devices/w1_bus_master1/
Tam powinien być numer czujnika, moim przypadku
jest to 28-4680e30264ff
. Temperaturę się czyta
po prostu
#!/bin/bash # Odczyt temperatury z zapisem do loga LOG_DIR=/home/pi/Logs/Digitemp SENS="28-4680e30264ff" TIME="`date "+%Y%m%d%H%M%S"`" TEMP="`cat /sys/bus/w1/devices/${S1}/w1_slave | tr '\n' ' '`" echo "$TIME;$SENS;$TEMP" >> $LOG_DIR/digitemp.log
Przy okazji przetestowałem też AHT10 (temperatura/wilgotność), który
działa ale z obsługą jest już słabo.
Znalazłem mianowicie skrypt w Pythonie drukujący temperaturę
z dokładnością do stopnia a innych skryptów, które by podawały dokładniej, nie udało mi się
uruchomić. W google zresztą podejrzanie mało informacji na temat
AHT10+raspberry
.
Przy okazji też przetestowałem patent na skonfigurowanie rpi z wieloma sieciami WiFi:
/etc/wpa_supplicant/wpa_supplicant.conf ##==== ctrl_interface=DIR=/var/run/wpa_supplicant GROUP=netdev update_config=1 network={ ssid="network1" psk="password1" id_str="id-string1" } network={ ssid="network2" psk="password2" id_str="id-string2" }
Teraz mogę sobie przynieść pi z działki, włączyć i mi się połączy z WiFi w domu też:-)
Każdego kto działa na szkodę zwycięstwa Ukrainy uważam za gnidę i skończonego chuja:
,,Myślę, że miał moment zawahania w pierwszych 10 dniach wojny, gdy wszyscy nie wiedzieliśmy jak ona pójdzie, że może Ukraina upadnie.''
Tego nie powiedział Braun czy Mikke tylko Radosław Sikorski zapytany w radiu BzDet, czy wierzy w to, że rząd PiS myślał przez chwilę o rozbiorze Ukrainy.
Jego szef Tusk zaś podobno ma świetne relacje z Niemcami. Dostał od nich prestiżową m.in. nagrodę im. Karola Wielkiego + medali więcej niż miał ich Breżniew. Bez poparcia Niemców nie byłby przewodniczącym Rady Europejskiej. I co? Jakaś krytyka polityki niemieckiej teraz? A własnego rządu? No właśnie...
Odwiedziliśmy też Padwę. Polecieliśmy w poniedziałek 9 stycznia w nocy, a wróciliśmy w piątek 13 styczna, wypełnionym może w 40% samolotem Ryanair.
Jak jest w Wenecji to każdy kto był to wie, a kto nie był to powinien pojechać. My byliśmy pierwszy raz...
Ślad ze zdjęciami jest tutaj (albo tutaj) a same zdjęcia na flickr.com.
Padł system na Sheevie #2 w taki tajemniczy sposób, że
częściowo działał, ale nie do końca. Mianowicie system wchodził w tryb awaryjny
bez jakiś wyraźnych komunikatów czemu tak robi. Karta sprawdzana fsck
nie wykazywała żadnych błędów.
Po dłuższej szarpaninie zdecydowałem system odtworzyć na nowej karcie a moje dane przegrać ze starej.
Ponieważ akurat ta Sheeva była czas temu aktualizowana więc miała aktualny firmware. Wystarczyło nagrać co trzeba na czystą kartę (sformatowaną jako ext2) i dalej poszło bezszmerowo w tym sensie, że cała moja instrukcja opublikowana na tym blogu jakiś czas temu okazała się w 100% aktualna.
Po zainstalowaniu systemu takim oto sprytnym skryptem ustaliłem jakie pakiety doinstalowałem z wiersza poleceń (czyli brakuje ich w nowym systemie):
!/bin/bash #(zcat $(ls -tr /var/log/apt/history.log*.gz); cat /var/log/apt/history.log) 2>/dev/null | \ (zcat $(ls -tr history.log*.gz); cat history.log) 2>/dev/null | \ egrep '^(Start-Date:|Commandline:)' | \ grep -v aptdaemon | \ egrep '^Commandline:'
Jeszcze trzeba się było dopisać do grupy dialout
żeby działał pomiar temperatury (który korzysta z /dev/ttyUSB0
):
usermod -a -G dialout tomek
Zdjęcie Gatesa (z 2015 roku) w połączeniu z faktem, że Gates finasował badania w dziedzinie epidemiologii (na John Hopkins University) stało się ,,dowodem'' dla różnych szurów, których w USA nie brakuje, iż za pandemią COVID19 stał Gates.
A book written by Darrell Huff in 1954 presenting an introduction to statistics for the general reader. Not a statistician, Huff was a journalist [...]
In the 1960/1970s, it became a standard textbook introduction to the subject of statistics for many college students [...] one of the best-selling statistics books in history.
https://en.wikipedia.org/wiki/How_to_Lie_with_Statistics
Książeczka składa się z 10 rozdziałów i jest napisana w prowokacyjny, sposób (nienaukowy). Nie była przetłumaczona na język polski. Poszczególne rozdziały można powiedzieć przeszły do legendy i jak się wpisze tytuł rozdziału do google to zwykle można znaleźć setki tysięcy stron cytujących... Osobiście nie widzę nic aż tak nadzwyczajnego w tej książce. Przedstawia kilkanaście sposobów manipulacji, w miarę oczywistych. Miejscami gubi wątek w tym sensie, że są rozdziały lepsze (zaznaczone plusem poniżej) i gorsze. Ale ponieważ jest tak znana to poniżej strzeszczenie:
r1+: a sample with the built-in bias czyli niereprezentatywność próby; że ciężko jest zebrać próbę reprezentatywną (z różnych powodów).
r2: the well chosen average czyli sztuczki nt. średniej. Zarówno co jest uśredniane (who's included), jak i jak jest uśredniane (średnia vs mediana)
r3+: the little figures that are not there. Niejasne/nieznane szczegóły wyników analizy (statystycznie nieistotne rezulataty ogłaszane bez podania, że są nieistotne--albo średnie dla rozkładów daleko różnych od normalnych)
r4: to samo co #r3 przy założeniu że pomiar jest mocno przybliżony przez co zaobserwowane różnice nie mają specjalnie znaczenia (bo ewentualny błąd jest większy niż różnice)
r5+: The gee-whiz graph aka zmyłkowe wykresy (głównie nie zaczynająca się od zera oś 0Y) (cf https://en.wikipedia.org/wiki/Gee_Whiz albo https://en.wikipedia.org/wiki/Misleading_graph)
r6+: The one dimensional picture aka zmyłkowe wykresy cd (porównywanie jednowymiarowych wielkości w 2D albo 3D; cf https://thejeshgn.com/2017/11/17/how-to-lie-with-graphs/)
r7+: semiattached figure. Using one thing as a way to claim proof of something else, even though there's no correlation between the two (teza i dowód nie są ze sobą powiązane niczym oprócz wrażenia że są; https://www.secjuice.com/the-semi-attached-figure/)
r8: post hoc Rides Again. Korelacja to nie przyczynowość; dla mnie najbardziej mętny rozdział ale też temat chyba najtrudniejszy do przybliżenia na poziomie Idiots Guide
r9: How to statisticulate: Misinforming people by the use of statistical material might be called statistical manipulation, in a word, Statisticulation. (ten rozdzialik to podsumowanie r1--r8)
r10++: how to talk back to statistics. Dwa plusy to nie przypadek bo chyba najciekawszy: Jak się nie dać oszukać kiepskiej statystyce w pięciu krokach.
Who Says So? (ludzie mają interesy, osoby zainteresowane mogą nie mówić prawdy);
How Does He Know? (pomiar jest często wysoce wadliwy);
What's Missing? (analiza jest niejasna/niepełna);
Many figures (liczb nie rysunków) lose meaning because a comparison is missing. Mój przykład: kobiety w PL nie rodzą dzieci; przeciętny wiek matki w momencie urodzenia dziecka to 27 lat. [czego NIE powiedziano: W całej Europie tak jest]
Did Somebody Change The Subject? (czy teza i dowód są logicznie powiązane czy tylko sprawiają takie wrażenie)
Does It Make Sense? (ogólnie czy coś z tego wynika na poziomie zdrowego rozsądku)
Darrell Huff. How to lie with statistics (142 strony/a5) https://en.wikipedia.org/wiki/How_to_Lie_with_Statistics
Trzeci sezon uprawiania działki na zawodziu.
Powiększyłem areał i w tym roku miało być jeszcze lepiej niż w zeszłym. Trochę mniej pomidorów, bo 1,5 szklarni zamiast dwóch jak w poprzednim; więcej ogórków i fasoli na suche ziarno. Więcej dyni i wszystkie hokkaido za wyjątkiem jednego giganta. Reszta z grubsza tak samo. Schemat nasadzeń przedstawia diagram.
Falstart nastąpił już na etapie flancy. Niewiele mi się wyhodowało i musiałem kupować (pomidory/papryka). Flance ogórków mi się nie udały ale dosiałem więc w sumie nie był to problem. Flance dyni/cukinii/kabaczków też rosły z oporami, ale posiałem drugi raz i nawet miałem całkiem ładne (optycznie)...
Pomidory w szklarni niektóre były ładne, inne małe i z małą ilością owoców. Zebrałem mimo tego 85 kg pomidorów, ale gdyby wszystkie krzaki były normalnej wielkości pewnie miałbym ze 120kg. Ogórki szklarniowe OK.
Fasola szparagowa rachityczna; mimo dosiewania niewiele urosło. Kompletna porażka. Fasola na suche ziarno też rosła opornie i wiele strąków nie dojrzało do zimy. Dynie/kabaczki/cukinie to już zupełne fiasko, do tego nie wiem czemu.
Buraki miejscami małe i bardzo małe. Marchew OK. Selery i pory mniejsze niż w zeszłym roku. Ogórki gruntowe tak sobie: niektóre flance się nie rozwinęły, ale że dużo posiałem to też dużo zebrałem. Ogórki gruntowe na podporach to głupi pomysł się okazał. Oprócz dodatkowej roboty nie widzę żadnych zysków.
Truskawki kupione za ciężki pieniądz w połowie zmarniały. Posadzone na ciężkiej ziemi może dlatego. Dużo lepiej wyglądała Malwina z OLXa kupiona za psi grosz...
Zbiory: buraki 25 kg; cukinie+kabaczki 18.5 kg; dynia 8.0 kg; fasola szparagowa 5 kg; fasola suche ziarno 3 kg; marchew 30.0 kg; ogórki 60.0 kg (w tym szklarniowe 15.0 kg); papryka 3.0 kg; pomidory 85 kg; truskawki 16.3 kg. Razem wszystko ważyło prawie 260 kg. Do tego jabłka, rabarbar, maliny oraz szczaw, sałata, pietruszka (mała ilość), cebula (też mało) i czosnek (także), które nie były ważone. Razem wszystko ze 300 kg pewnie.
Namówili mnie to wziąłem udział, chociaż uważam tenże konkurs za typową lipę za cudze pieniądze (LzCP).
No więc regulamin jest taki, że należy dojeżdżać rowerem do pracy; za dojechanie/odjechanie do miejsca zdeklarowanego jako praca dostaje się 50 punktów. Za kilometr przejechany 1 punkt. Za każdy odcinek dodatkowe 10 punktów (jeżeli od poprzedniego odcinka upłynęło minimum 30 minut.) Czyli każdy odcinek to tyle punktów ile kilometrów plus 50 lub 10 punktów w zależności czy się zaczęło/zakończyło w pracy lub nie. Jest rywalizacja indywidualna ale też jest zespołowa, w której liczy się wszystkich jeżdżący w firmie. Firmy są podzielone na kategorie a moja Powiślańska Szkoła Wyższa w Gdańsku jest w grupie ,,Uczelnie''. Wynik zespołowy to liczba kilometrów/punktów podzielona przez liczbę zatrudnionych/studentów (także tych niejeżdżących). Zatem im więcej jeździ w firmie tym ten wskaźnik będzie wyższy.
Ma to teoretycznie sens, ale w praktyce i grupie ,,uczelnie'' już niekoniecznie (w innych może jest inaczej nie patrzyłem). Że frekwencja jest żenująco znikoma (0,5% w grupie uczelni przyznajmy że to porażka--kto ma jeździć na rowerze jak nie studenci), to mała firma z jednym ,,koniem'' ma lepszy wskaźnik, bo się dzieli na mniejszą liczbę tych co nie jeżdżą. No to w naszej szkole ,,koniem'' jestem ja. Szczegóły niżej:
szkola s c p --------------------------- psw 350 2 0.5714286 gum 6150 139 2.2601626 awf 1950 30 1.5384615 pg 14500 90 0.6206897 ug 21500 52 0.2418605 asp 800 3 0.3750000 ateneum 1300 2 0.1538462 wsb 15200 19 0.1250000 wsz 2000 4 0.2000000
Przy czym: s to zadeklarowana przy rejestracji liczba studentów (tak mi powiedział kolega co rejestrował PSW; czemu tylko studentów a nie studentów + pracowników to ja nie wiem); c to liczba cyklistów, czyli tych co jeżdżą (u nas dwie osoby); p to s/c $\times$ 100 czyli w procentach ci co jeżdżą do liczby studentów. Jak widać GUMed ma najwięcej 2.26% my zaledwie 0.57%. Moim zdaniem WSB się rąbnęło, nie wierzę że w GDA studiuje tam 3/4 tego co UG; ich strata...
Łącznie jeździ 340 cyklistów, łącznie zadeklarowano 63750 studentów. Wychodzi 0.53% czyli nędza. BTW szkół z niezerowym wynikiem jest 9 (jest jeszcze kilka zgłoszonych, ale tam nikt nie jeździł)
Powyższe wartości są przybliżone, bo w aplikacji rejestrującej/publikującej wyniki nie ma danych ile kto podał studentów, ale to można obliczyć. Aplikacja podaje ,,kilometry na studenta'' z dokładnością do jednego miejsca po przecinku oraz łączną liczbę kilometrów. Więc wystarczy podzielić tę łączną liczbę przez p, żeby uzyskać s.
BTW wszystkich cyklistów w GDA jest około 6 tys. Co jak na 450,000 (oficjalnie) miasto stanowi 1.3%. Około 3700 z tych 6 tysięcy przejechało więcej niż 1km/dzień, co daje 3700/450 tys = 0,8%. Faktycznie jest jeszcze mniej, bo ja np. nie mieszkam w GDA.
Konkurs zaczął się 12. września a trwał do 13 listopada. Z grubsza dwa miesiące. Od 13 października (czyli z grubsza od drugiej połowy) punkty wg powyższych zasad były mnożone przez dwa (tj. za przyjazd/odjazd z pracy na przykład dawali 100 a nie 50). Ja się zapisałem 24 września co oznaczało, że za 12 pierwszych dni nic mi nie zapisali. Mój ,,dojazd do pracy'' wyglądał następująco. Mam otóż działkę na Olszynce gdzie często jeżdżę. Po drodze na działkę jest PSW. Wystarczyło stanąć i zrobić 30 minut przerwy żeby regulaminowo dostać 100 punktów (Pellowski zarobił, który jest w pobliżu.) Powyższe to najpopularniejsza trasa z wielu wariantów, a ślady (prawie) wszystkich tras są poniżej na mapce.
Punkty można było wymienić na nagrody. Do wygrania były bluzy, bidony, sakwy, drobne akcesoria rowerowe oraz skarpety. Skarpety były najtańsze, do wygrania już 777 punktów, sakwy/bluzy za prawie 8 tys. Były też nagrody na 4/3 tysiące. Skarpety się skończyły tak na początku listopada, co uważam za promocyjne dziadostwo. Gdyby ich zamówili więcej ile by zapłacili więcej? Obstawiam że niewiele... A tak podejrzewam, że wielu uczestników nie wygrało nic, bo 8 tysiaków nie uskładali, a skarpety--jedyna tania nagroda, którą mogliby traktować jako pamiątkę z imprezy się przewcześnie skończyła. No tak to jest w Gdańsku...
Wyniki są takie, że przejechałem 3294km co przeliczyło się na 11060 punktów. Ten co wygrał przejechał 12138km (26 tys punktów); trzeci przejechał 9,3 tys km a dziesiąty prawie 7,0 tys km. To są oczywiście absurdalne dystanse (odpowiedno 6.0, 4.6 oraz 3.5 tys/mc.; dla tych co nie wiedzą: kolarz zawodowy przejeżdża około 3 tys/mc przy czym jedzie znacząco szybciej, więc zajmuje mu to mniej czasu). Moje ślady przedstawia górny rysunek obok.
W konkurencji uczelni PSW wygrało (44 punkty/10,9 km); przed GUMedem (34/4,5). Szczegółowe wyniki są następujące:
szkola km/s p/s kmt c/c1 ------------------------------------ psw 10.9 44 3806,3 2/2 gum 4.2 34 26147,7 139/75 awf 4.5 32 8710,3 30/22 pg 2.3 16 33285,0 89/69 ug 1.7 11 37859,5 52/48 asp 1.1 13 878,2 3/3 ateneum 1.0 7 1233,2 2/1 wsb 0.4 2 6506,1 19/15 wsz 0.3 3 640,6 4/1 ------------------------------------ Razem x x 118426.0 340/235
Przy czym: km/s to wskaźnik kilometry/studenta; p/s to punkty na studenta; kmt to łączna liczba kilometrów; c to liczba cyklistów; c1 to liczba cyklistów, którzy coś przejechali w ogóle. Jeżdżący cykliści to 70% liczby wykazywanej w aplikacji BTW.
Niektórzy jeżdżą więcej niż symbolicznie. Załóżmy że aktywny cyklista to taki to dojeżdżał do pracy w 2/3 wszystkich dni pracujących (30 dni w okresie konkursu). Zakładając minimalny dystans dojazdu równy 1,5 x 2 = 3.0 km x 30 dni. Daje to 90km... Takich aktywnych cyklistów było 162 tj. nieco mniej niż połowa tego co wykazuje aplikacja (47,6% albo 162 osoby). Aktywni przejechali 98% całkowitego wykazywanego dystansu (116051.0 km). Rozkład ogólnego dystansu przedstawiają wykresy obok (środkowy wszyscy jeżdżący/dolny tylko aktywni.)
Reasumując: wygrali nie tyle ci co jeżdżą do pracy ale ci co jeżdżą w pracy albo jacyś fanatycy co tylko jeżdżą, ale nie do pracy bo już na to nie mają czasu. Frekwencja zaś była znikoma (np. ledwie 160 aktywnych cyklistów wśród studentów/pracowników wszystkich Gdańskich szkół wyższych). Jeżeli toto miało promować rower jako alternatywę dla samochodu to nie wyszło, bo bez konkursu też by jeździli (tacy jak ja na przykład). Liderzy konkursu byli zaś jaskrawym jeżdżącym przykładem wypaczenia jego idei. Do tego nagrody się skończyły przedwcześnie i nie wszyscy dostali nawet głupie skarpety. Czyli promocyjnie też klapa. Zatem typowe dulkiewiczowanie (od cwaniakowanie) za publiczne pieniądze (Kto miał zarobić to zarobił a piniondz sam się nie wyda....)
Dane i skrypt do obliczeń jest tutaj.
W niedzielę przed 6:00 pojechałem pod Organikę (taki budynek w centrum Gdańska) zaliczyć przejazd w konkursie KdG; poczekałem 30 minut i wróciłem. W ten sposób dodałem 130 punktów do swojego dorobku; który w tym momencie wynosił około 2300.
Około 8:30 pojechaliśmy z Elką do Modlina. Lot planowo 14:10, ale start się trochę opóźnił. Po przylocie do Neapolu, alibusem podjechaliśmy pod stację kolejową, Elka kupiła bilety w automacie i pojechaliśmy koleją do Salerno, gdzie byliśmy 17:45. Teraz piechotą na kwaterę, odległą jakieś 2 kilometry, ale stromo pod górę. Około 20:00 poszliśmy na pizzę neapolitańską. Ponieważ prognozy były takie, że następnego dnia ma ulewnie padać, to nic nie planowaliśmy.
Rano prognozy się zmieniły: nie ma padać (i nie padało). Poszliśmy zwiedzać miasto, w tym a zwłaszcza katedrę gdzie są szczątki ewangelisty Mateusza i papieża Grzegorza VII. Podróż statkiem była też rozważana, ale w końcu nie popłyneliśmy. Pojechaliśmy za to zwiedzać zamek (autobusem); powrót już piechotą do domu a po drodze obiad (po 15 EUR). Po południu Elka do konserwatorium, a ja jeszcze raz na zamek, piechotą i krótszą drogą. Potem zrobiłem zakupy w Carrefour Expressie i do domu. Jutro w planach zwiedzanie Pompejów. Stojąc na przystanku i czekając na autobus który nas zawiózł na zamek ustaliliśmy, że do Pompejów jeździ autobus numer 50 i że pierwszy jest o 7:35. Okazało się, później że ten sposób dojechania do Pompejów niekoniecznie jest najlepszy...
Rano pobudka koło 6:00, jedziemy tym autobusem numer 50. Autobus zawija do okolicznych miasteczek, wlecze się niemiłosiernie, hamuje, przyśpiesza, zakręca co chwila o 90 (i lepiej) stopni. Mało komfortowo. Dojeżdżamy, kupujemy bilety, czekamy chwilę, bo otwarcie o 9:00 Zwiedzamy do 12:00. Potem Elka wraca a ja mam wspiąć się na Wezuwiusza. Jadę w tym celu autobusem (za 3,5 EUR w jedną stronę), który dojeżdża około 13:00 na parking około 1000mnpm, ostatnie 200m (40 minut) na piechotę ale jak się ma bilet, bo jest bramka i trzeba takowy mieć. Ja nie mam, w kasie już nie ma -- wyprzedane. Trzeba online kupić i wtedy się jedzie na pewniaka. Takich bez biletu jak ja jest więcej... Wracamy rozczarowani.
Nietrywialny jest powrót z Pompejów do Salerno, bo nigdzie nie ma przystanku z linią 50. Tzn przystanki są, tylko oznaczeń nie ma. Pytam się na stacji; oni że jest autobus TrenItalia sprzed dworca. Kupuję bilet i mam szczęście, bo autobus do Salerno właśnie czeka. Nigdzie nie skręca, jedzie szybko i prosto do Salerno. Dużo bardziej komfortowy niż ten rano. W tym sensie ten numer 50 rano to był średni wybór. Kupuję jeszcze po drodze parę rzeczy w Carrefour Expressie i około 18:00 wracam do domu. Jutro powrót, pociąg przed 8:00 do Neapolu, samolot 13:35...
Zgodnie z planem jedziemy do Neapolu, robimy kilkukilometrowy spacer po mieście i około 11:00 jedziemy na lotnisko. Lot lekko opóźniony. Około 21:30 jesteśmy w domu. Cała podróż trwała około 84h...
Ślad ze zdjęciami jest tutaj (albo tutaj) a same zdjęcia na flickr.com.
Owiec było 15 + 450 tys (mieszkańcy Gdańska)
Że projekt był oszustwem, które skończyło się kompromitacją to wszyscy wiedzą, że projekt był ekonomicznie bez sensu od początku to już mniej osób wie, bo trzeba było w tym celu obejrzeć ową ,,łąkę z owcami''. Że to się mieściło na Olszynce czyli obok mojej działki, podjechałem...
Zatem reklamowany jako Nietypowa atrakcja i zarazem ekologiczny eksperyment [którą] zamierza przeprowadzić na Olszynce Gdański Zarząd Dróg i Zieleni. Znajdująca się tuż nad Opływem Motławy łąka nie będzie koszona tradycyjnymi urządzeniami spalinowymi, lecz oddana do dyspozycji... owcom. Życie 15 zwierząt będzie można podglądać przez kamerkę internetową. (cf https://www.trojmiasto.pl/wiadomosci/Zywe-kosiarki-nad-Oplywem-Motlawy-Gdansk-zatrudni-owce-do-utrzymania-zieleni-n169455.html)
Więc ,,łąka nad Opływem'' to na oko ma 100ha albo i lepiej; owce ogrodzono na czymś co miało jak 0,5 hektara to dobrze. Czyli nietradycyjnie koszono ok 0,5% całości areału przez 3 miesiące za 150 tysięcy. Gdyby eksperyment się udał i w związku z tym cały obszar był koszony ,,ekologicznie'', to prosty rachunek wskazuje, że za całość zapłaciliby ,,drodzy Gdańszczanie'' 60mln . Nie wierzę, że kilkukrotne skoszenie 100ha łąki ,,mechanicznie'' kosztuje 60 balonów, nawet nie wierzę że 6.
Temat reparacji wrócił. Nie żebym uważał Kaczyńskiego za geniusza, myślę że wręcz przeciwnie, że nawet się nie spodziewał się, że opozycja i niechętne PiSowi media to aż tacy idioci. Zamiast działania PiSu skrytykować merytorycznie (że słabo przygotowane, że mało wiarygodne itd/itp) pojechali po bandzie: PL się nie należy, Niemcy to nasi przyjaciele itp...
Najbardziej żałosną zagrywką w/s reparacji wojennych -- -- popisała się Rzeczpospolita publikując tekst panów Jędrzeja Bielecki und Michała Szułdrzyńskiego pn Niemcy byli gotowi na gesty wobec Polski. Spór o reparacje to uniemożliwia. Ich zitiere:
To jest inicjatywa kontrproduktywna. Polskie władze uderzają tam, gdzie nie ma drzwi, a jest tylko ściana. Bo drzwi są gdzie indziej -- mówią Rz źródła rządowe w Berlinie. -- Niemcy byłyby gotowe pokazać powagę, z jaką traktują swoją historyczną odpowiedzialność za krzywdy wyrządzone Polsce poprzez symboliczne gesty, jak pomnik w Berlinie poświęcony polskim ofiarom wojny, wsparcie humanitarne dla pozostających w potrzebie jeszcze żyjących ofiar niemieckiej okupacji czy udział w planowanych lub realizowanych projektach odbudowy, jak warszawskie pałace Saski i Brühla. Ale to nie jest możliwe w obecnej atmosferze, bo każdy taki gest byłby traktowany jako ustępstwo pod presją polskich władz. I to ustępstwo dalece niewystarczające. Polska inicjatywa prowadzi więc do usztywnienia stanowiska Niemiec.
Problem w tym, że ja uważam to za kłamstwo a źródła rządowe w Berlinie za lipę; żaden organ niemiecki z czymś takim nie wystąpił, a komentarze Niemców były takie, że nie dadzą i już. W tej sytuacji żenujące jest co najmniej wymyślanie za Niemców takich dziecinnych opowieści jak powyższa...
Nawiasem mówiąc jestem mocno sceptyczny i na żadne reparacje nie liczę. Niewątpliwie jednak podniesienie tego problemu na pewno nie jest żadną zbrodnią; czy zaś jest roztropne czy nie, to się zobaczy. Niemcy, zaraz za Rosją wydają się mocno przegrane nieudaną napaścią Rosji na Ukrainę, która wiele rzeczy przewartościowała. Nagle się okazało na przykład, że silna armia się jednak liczy, no a oni (Niemcy) nie tylko nie mają armii, ale mają tak kompletnie zdemoralizowane społeczeństwo, że odtworzenie tejże armii będzie dużym problemem. I co szkodzi im jeszcze bardziej dokopać w takiej sytuacji? Nie tylko nic nie szkodzi, ale wręcz trzeba, bo takie są reguły gry...
Drugim nawiasem mówiąc ww. idioci z opozycji po kilku dniach doszli do słusznego wniosku, że strzelają sobie w kolano. Na czele z hersztem, któremu przypomniano co mówił w Sejmie kilkanaście lat temu (cf https://orka2.sejm.gov.pl/Debata4.nsf/main/3E1A2D54)
Pobudka 5:00, ale się grzebałem więc wyjazd około 7:00 dopiero. Ja rowerem Elka ma mnie dogonić samochodem:-) startując około 10:00. Jadę przez Sobieszewo do Elbląga gdzie mnie zgarnia -- zgodnie z planem -- Elka, co wyjechała 9:30 (spotkaliśmy się 10:30); przejechałem 80km. Potem jedziemy już samochodem do Zwierzyńca, miasteczka obok słynniejszego Szczebrzeszyna. Robimy jedną przerwę w Garwolinie, gdzie jemy obiad w bardzo dobrym barze wietnamskim, a ja potem lody cukierni obok (bardzo dobre i tanie.) Po 18:00 docieramy do Szczebrzeszyna, który zwiedzamy naprędce. Po 19:00 docieramy do Zwierzyńca a stąd do miejscowości Sochy gdzie mamy kwaterę (3 km od Zwierzyńca). W Sochach nie ma zasięgu--telefony nie działają a Internet działa jak 30 lat temu:-(
Rano pobudka 5:20 około 6:00 wyjechałem rozpoznawczo na przejażdżkę; zimno jak piorun (podobno 3C). Dojechałem do Józefowa, gdzie straciłem pół godziny usiłując odnaleść pomnik żydowskich ofiar batalionu 101 kierując się planem napotkanym w tymże Józefowie. Po przejechaniu 50km wróciłem do domu przed 9:00. Elka już na nogach więc poszliśmy na dwa szlaki wokół Zwierzyńca. Potem jedziemy do Józefowa raz jeszcze, ale przedtem na obiad. Że w Zwierzyńcu nic nie znaleźliśmy to jedziemy do Józefowa. Tam zaczynamy od pierogarni Józefowskiej, potem do cukierni u Dzidy. Pierogarnia taka PRLowska w klimacie...
Szukamy tego pomnika i znowu ni-hu-hu; oglądamy wieżę widokową, kamieniołom i żydowski kirkut. W przypływie olśnienia zamiast planu z Józefowa, po prostu wpisuję do google "pomnik żydowskich..." Jest w zupełnie innym miejscu niż na planie. Jedziemy, oglądamy, wracamy. Na kolację pijemy 1l piwa kupionego w Zwierzyńcu (bo tu jest browar); bardzo dobre...
Rano pobudka znowu około 5:20 i około 6:00 wyjechałem, znowu zimno jak piorun ale jestem lepiej ubrany, bo kupiłem rękawice ogrodnicze (innych nie było) a na głowę ścierka z kuchni (czapki też nie było w sklepach z ciuchami--nie sezon jeszcze); Przez Józefów i Tomaszów dojeżdżam około 8:30 do Bełżca. Muzeum zamknięte, otwarte od 9:00. OK, kręcę się trochę po okolicy potem ogladam muzeum. Elka dzwoni przez messangera (bo w Sochach przypominam nie ma zasięgu), że ma pomysł na dalszą część dnia w okolicach Suśca. To mi nawet pasuje. Umawiamy się na spotkanie 10:30 w Suścu. Dojeżdżam, rower do bagażnika i idziemy na szlak pn rezerwat Szumy na Tanwi. Łazimy prawie do 14:00, potem do Józefowa na obiad. Powtórka z wczoraj: pierogarnia + cukiernia. Potem zwiedzamy inny rezerwat: czarcie Pole. Około 17:00 wracamy na kwaterę. Jadę do Zwierzyńca po pieniądze z bankomatu i piwo. Wracam kolo 18:00.
Dziś przejechałem 90+10,około 100km Jutro w planach kajaki i wyjazd o Szczebrzeszyna a może i Frampola (rano)
Rano pobudka jak zwykle; w planach jazda do Frampola i Szczebreszyna i to wszystko w 3 godziny. Kompletnie nierealne. Jakoś z mapy mi wyszło, że to bardzo blisko. Pogubiłem się dwa razy z trasą na Frampol i odpuściłem sobie Frampol i Szczebrzeszyn, ale przejechałem 55 km. Wróciłem za to dość wcześnie bo następny punkt pobytu dopiero zaplanowany na 11:00.
O 11:00 jedziemy z kajakiem do Zwierzyńca (nb kajak tu akurat kosztuje drożej niż na Kaszubach -- 130 PLN); circa 11:30 zaczynamy a po po 15:00 jesteśmy na miejscu w Szczenrzeszynie (Żydowskie miasto jak się dowiadujemy:-) w drodze powrotnej od naszego gospodarza; w sensie że w Zwierzyńcu Żydów nie było); trochę mniej niż planowane 4h Rzeka i spływ rewelacja, zmienne krajobrazy, dużo przeszkód w wodzie w tym trzy progi (i jedna przenioska); potem już późny obiad (tym razem w Pierogarni w Zwierzyńcu) i koniec programu na dziś...
W nocy mocno padało, rano mży ale my transferujemy się na zachód do Sandomierza, do którego docieramy około 11:00. W Sandomierzu piękna pogoda, która ma się popsuć jutro. Kwaterę mamy od 15:00 więc parkujemy samochód i zwiedzamy starówkę, w tym muzeum dom Jana Długosza (ciekawe ekspozycje.)
Po obiedzie idziemy na kwaterę; którą mamy niedaleko starówki na lewobrzeżnym Sandomierzu. Prawobrzeżny się dowiadujemy to taki Sopot-Kamienny-Potok vs Sopot-okolice-Mola. Żartuję, że Sandomierz to żydowskie miasto na Polsko-Ukraińskiej granicy. Coś w tym jest potwierdza gospodarz :-) Na Wiśle była granica województwa Lwowskiego przed wojną...
Potem jedziemy na Pieprzowe Góry. Tutaj parkujemy u faceta na posesji za 10 PLN/godzinę, bo nie ma innej możliwości, idziemy dalej następny facet ubolewa, bo podobno jest darmowy parking, ale w innym miejscu i szkoda że tam nie trafiliśmy, po czym kasuje od nas kolejne 5 PLN od głowy w sumie nie wiadomo za co... Wracamy na kolację a potem idziemy na pokaz pn teatr ognia na rynku
Pobudka 5:00, wyjazd nawet przede 6:00; w planach Annopol przez Zawichost, drogą 77 (pusta). W Dwikozach skręcam na winnicę a potem jadę dalej na Wysokie Góry (wieś); droga malownicza bo przez wąwóz lessowy (+10% nachylenia) potem takim samym wąwozem lessowym zjazd do Dwikoz. Do Annopola nie dojeżdżam, bo chcę wrócić na 9:00. Po drodze skręcam na Pieprzowe Góry żeby sprawdzić jak to wygląda rano. Żywego ducha jest 8:55. O 9:00 przyjeżdża jednak jakiś gość i coś ode mnie chce; nie wdaję się w rozmowę i jadę do Sandomierza. Czyżby ci kasjerzy działali od 9:00?
Pogoda jest pochmurna, idziemy zwiedzać muzeum na Zamku (ciekawe) potem idziemy nad Wisłę nie mając nic lepszego do roboty, potem obiad i zwiedzanie podziemi; W międzyczasie zaczęło padać. Wracamy do domu. Idziemy na mszę na 17:30. Jutro wyjazd do domu 8:00
Pobudka 6:00, wyjazd 8:00; Pada mocno aż do Warszawy, potem coraz lepsza pogoda Po drodze zjedliśmy obiad w barze Okoń koło Pasłęka. Kupa luda przy stołach. Jedzenie dobre ale chyba dość drogo (nie pytałem się Elki ile zapłaciła). Zatrzymaliśmy się na działce i pozbieraliśmy to co urosło przez tydzień (m.in 4kg pomidorów); Do domu dotarliśmy około 17:00.
Ślad ze zdjęciami jest tutaj (albo tutaj) a same zdjęcia na flickr.com.
So we went to Roztocze region, which is at the south-east of Poland. We stayed near Zwierzyniec--small town next to also small but much more famous Szczebrzeszyn. Szczebrzeszyn is peculiar because it contains `sz' (twice) `cz' and `rz' sounds, which are extremely difficult to pronounce for foreigners. So Szczebrzeszyn is near-impossible to pronounce for strangers. There is also a short poem by Jan Brzechwa (for children so every Poles knows it) which starts from ``W Szczebrzeszynie chrząszcz brzmi w trzcinie'' (cf short video)
We arrived to Szczebrzeszyn about 18:00 and made a quick 1 hour tour. Then we went to Zwierzyniec or to be precise to Sochy--a village 3km away from Zwierzyniec. Next day we walked around Sochy/Zwierzyniec and went by car to another small town Józefów. In Wednesday we visited famous Nature reserve ``Cascades on Tanew River'' (cf https://roztocze.love/p4871) and similar reserve on river Sopot nearby. In Thursday we completed a kayak trip from Zwierzyniec do Szczebrzeszyn on river Wieprz. The best kayak trip ever.
In Friday we moved west to Sandomierz, a medium-sized city at the Vistula river (160 km from Cracow); It is an old town in the center of an interesting region. We stay there for two days. We returned home in Sunday about 18:00
Photo-track of our trip is here (or here) and the photos are available at my flickr account.
The weather was sunny and warm Monday--Friday and cloudy but (almost) no rain in Saturday. Perfect.
Normalne action cameras, takie jak słynny GoPro (którego nigdy nie miałem), to 1,5--2 godziny nagrywania jak wiadomo. Nawiasem zwykle producenci nie chwalą się tym parametrem. Że to mało, to są dwa wyjścia: 1) ładować i nagrywać jednocześnie; 2) kupić kamerą która ma większą baterię.
Wariant pierwszy nie zawsze jest możliwy, ale niektóre kamery to potrafią, np moja Xiaomi ale... Ale to jednak kłopot trzeba gdzieś powerbank przyczepić i kabel ciągnąć. Da się, ale niewygodnie (próbowałem)
Drugie rozwiązanie to kamera o dłuższym czasie nagrywania. W tym roku wreszcie kupiłem taką, która podobno jest pod tym względem najlepsza: Draft Ghost XL. Całe osiem (a nawet 9 wg producenta) godzin nagrywania. Wg recenzji internetowych, które studiowałem przed zakupem (na Amazonie) inne parametry ma średnie (w tym rozdzielczość) ale coś za coś. Poza tym IMO nagrywanie w 4K skutkuje ogromniastymi plikami--nie dla mnie zabawa albo przerost formy nad treścią. Nie mam ani sprzętu ani chęci ani czasu...
Kamerę kupiłem już w lutym w sklepie digital24.pl bo sprzedawali ją po atrakcyjnej cenie 624 PLN (teraz widzę, że kosztuje już 850). Przyszła a ja nie bardzo wiedziałem co dalej. Do Xiaomi miałem obudowę montowaną pod kierownicą (moim ulubionym punktem zaczepienia kamery) a tutaj kamera ma dziurę na śrubę + jakieś dziwne plastikowe uchwyty.
Wreszcie w czerwcu kupiłem na Allegro za 30 PLN dedykowany uchwyt. Uchwyt już na zdjęciu wydał się mocno toporny (innego nie było) a jak przyszedł to okazał się jeszcze gorszy niż na zdjęciu. Już nie pamiętam czemu, ale wtedy wreszcie zrobiłem generalny remanent swoich bambetli rowerowych i się okazało, że mam doskonały uchwyt kupiony już nie wiem do czego (i to jest problem--bo bym kupił drugi na drugi rower). Po prostu jest to obejma na rurę ze śrubą fotograficzną.
Że kamerę się nakręca (zamiast przykręcać kamerę do uchwytu śrubą) nie ma możliwości żeby się przypadkowo odkręciła i odpadła (co się zdarza jak uchwyt ma dziurę na śrubę, bo śruba jak to śruba--potrafi się odkręcić i jak człowiek nie sprawdza stanu śruby, to nieszczęście gotowe). Obsługa jednym guzikiem: dłuższe przytrzymanie włącza kamerę, co jest sygnalizowane głośnym dźwiękiem. Potem naciśnięcie tego samego klawisza uruchamia nagrywanie. Co też sygnalizuje głośny dźwięk. Z tyłu kamery jest mały ekran LCD. Jak jest zielony to znaczy że kamera się włączyła a jak pomarańczowy to że nagrywa. Doskonale to widać z pozycji siodła na rowerze nawet jak kamera jest pod kierownicą. Inne moje kamery miały ten feler, że trudno było ustalić jej stan: czy się włączyła i czy nagrywa. Niby też to było sygnalizowane dźwiękiem, ale cichym, który w ruchu ulicznym był skutecznie zagłuszany. Ekran LCD w kamerze Xiaomi -- nawet większy niż w Ghoście -- nie był widoczny z pozycji siodła. Do tego tło ekranu jest zawsze takie same, a stan kamery sygnalizują trudno widoczne (z pozycji siodła) napisy.
Generalnie obsługę Ghosta w ruchu uważam za rewelacyjną. Niezawodnie się włącza i nagrywa. Z moimi innymi kamerami było różnie. NB Ghost ma jeszcze inne przyciski do obsługi ale ja używam (na razie) tylko jednego...
Lista kontrolna moje Ghosta jest taka: po jeździe otwieram klapkę z gniazdem USB do ładowania kamery i kartą pamięci. Wsadzam wtyk i kamera się ładuje. Jak chcę przegrać film wyjmuję kartę. Mam dwie karty 64Gb która starcza tak mniej więcej na 8h oraz 128Gb. Nie odkręcam kamery, ale nie jest to przesadnie czasochłonne.
Ostatnia (zabawna) sprawa: fabrycznie kamera nagrywa -- nazwijmy to -- w trybie portret: obraz to wąski ale wysoki prostokąt. Ja bym wolał szeroki ale niski prostokąt. W tym celu trzeba przekręcić obiektyw. Jest to opisane w podręczniku i nawet na YT można film znaleźć demonstrujący przekręcenie obiektywu. No to kręcę i ni-chu-chu... Piszę do sklepu a oni, że w tym modelu się nie da. Ale dopisali: a skąd pan ma informację że się da?. Ja piszę: z podręcznika. Za chwilę odpowiedź, że faktycznie da się, tyle że za pierwszym razem może być ciężko. Skoro napisali że nie urwę, to spróbowałem znowu. I faktycznie dało się i faktycznie było bardzo ciężko i faktycznie wyglądało, że jak już się ten obiektyw ruszy to wtedy obraca się on lżej...
Niewątpliwie piramida wieku to rysunek okropnie transfobiczny. Statistics Canada rozwiązał ten problem.
Kto uważa się za kobietę jest liczony jako W, kto za mężczyznę jest liczony do M. Prosta sprawa. Dla statystyka liczy się dokument lub oświadczenie; a czy pytany ma fiuta albo brodę go (statystyka) nie obchodzi. Problem jednak jest z tymi co nie mogą się zdecydować:
Given that the non-binary population is small, data aggregation is necessary to protect the confidentiality of responses provided. Most 2021 Census information is disseminated using a two-category gender variable. In these cases, people in the category ,,non-binary persons'' are distributed in the other two gender categories and are denoted by the + symbol.
Przyznam że mocno niejasne. Ludzie niebinarni są distributed in the other two gender categories? Liczy się ich dwa razy? Albo zlicza do jakiś other two categories? Ale jakich... Mocno to mętne i żadnych other two tutaj nie widać (cf https://www12.statcan.gc.ca/census-recensement/2021/dp-pd/dv-vd/pyramid/index-en.htm) Zakładając więc, że liczy się takiego jednak dwa razy (raz jako kobietę a raz jako mężczyznę) mamy razem 36,991,985. W innym zestawieniu jest liczba ludności łącznie (https://www150.statcan.gc.ca/t1/tbl1/en/tv.action?pid=9810000101) 36,991,981. Różnica wynosi 4 osoby. To te persony binarne?
Tyle się narobić dla czegoś co jest 4 rzędy mniejsze od typowego błędu statystyczneg? Tylko ideologiczne zaślepienie może to wytłumaczyć...
Tusk w swojej działalności wyróżnia się 100% jałowością, demagogią oraz bezczelnością (na tle Hołowni, K-Kamysza czy Czarzastego). Przykładem drożyzna -- na-tem-chwilę temat numer jeden. Jest drogo/winny jest PiS. Co konkretnie ten PiS źle zrobił nie wiadomo. Albo nieszczęsna Leszczyna, która musi dupę podcierać za szefa. Pieprzy szef jak połamany, że na przykład mieszkanie prawem albo, że da 20% podwyżki dla wszystkich urzędników, potem się Leszczyny w RFM pytają o szczegóły a ona: że po wyborach będzie (o mieszkaniach), albo że nie jest ekonomistką! (o podwyżce 20%.) I wychodzi na idiotkę, albo i nie -- dochodzimy bowiem do kluczowgo pytania.
Może strategia Tuska ma sens? Może mamy już tylu idiotów, że zero-programowość, 100% demagogia, strategia wszystkim-obiecam-wszystko przyciągnie odpowiednią ich liczbę, partia osiągnie wynik a demagog zostanie premierem? Czy też jednak nie i dziad się przeliczył? Zobaczymy najdalej za nieco mniej niż półtora roku.
Kolega DM używa wordpressa na nazwa.pl
.
Dostawca do czerwca kazał mu zmienić system z Ubuntu 16 na 20
udostępniając stosowny
guziczek w panelu https://admin.nazwa.pl/
. Po wciśnięciu
guziczka z Ubuntu 20 wordpress przestał działać. Trzeba było
czterech listów do dostawcy żeby uruchomić WP w Ubuntu 20.
A w sumie chodziło o jeden wiersz w konfiguracji (chyba):
/** The name of the database for WordPress */ define('DB_NAME', 'danmarszal_test'); /** MySQL database username */ define("DB_USER", 'danmarszal_test');
W starym
systemie nie było deklaracji DB_USER
;
nie było--to niepotrzebna pomyślałem; a góffno się okazało, że potrzebna
i to wcale nie username
tylko ma zawierać to samo co DB_NAME
. Helpdesk nazwa.pl nie
potrafił nam tego wytłumaczyć; ani nie było to jasno napisane w ich
(beznadziejnej) dokumentacji.
Teraz dobrze by było zaktualizować WP, bo kolega używa jakiejś
prehistorycznej wersji 4.9. Na szczęście jest zainstalowane
wp-cli
. Dla bezpieczeństwa połączyłem się z nazwa.pl
przez sshfs
;
skopiowałem wsio do siebie i dopiero teraz:
wp core update
Bezproblemowo zadziałało. Przejście na nowsze PHP znowu skończyło się błędem PHP. Ręcznie z panela WP uaktualniłem pluginy i wtedy aktualizacja PHP też się powiodła. Kolega ma teraz WP6+PHP8. Najnowsze.
Na przyszłość warto wypróbować full-upgrade za
pomocą wp-cli
, żeby nie klikać:
## najpierw eksport potem upgrade wp db export && \ wp core update && wp plugin update --all &&\ wp core language update
luaTeX to najlepsza wersja TeXa bo ma tę przewagę nad pdfTeXem, że natywnie używa Unicode + potrafi korzystać z fontów systemowych. Jak się używa LaTeXa, to na tym można zakończyć. Jak ktoś chce plain-TeX (czyli zapewne kiedyś używał MeXa), to potrzebuje jako minimum: format z polskimi regułami przenoszenia wyrazów, no i możliwość dołączania rysunków.
W luaTeXu robi się to następująco (TeXlive):
Należy odszukać plik etex.src
(np.
/usr/local/texlive/2022/texmf-dist/tex/luatex/hyph-utf8/etex.src
). Plik ten powinien zawierać wiersz:
\addlanguage {USenglish}{hyphen}{}{2}{3}%
Po tym wierszu należy dodać
\addlanguage{polish}{loadhyph-pl.tex}{}{2}{2}
Teraz należy wygenerować format:
luatex -ini luatex.tex ## powstał plik luatex.fmt; który kopiuję ## do katalogu z innymi formatami
Polskie reguły są włączane poleceniem:
\uselanguage{polish}
Fonty można deklarować tak, jak w poniższym przykładzie, w którym zakładamy skład fontem ChaparralPro
\input luaotfload.sty %% https://www.wfonts.com/font/chaparral-pro %% Potrzebujemy `family name` ale ChaparralPro też działa (why?) %% otfinfo -a FONT wypisze family name \def\MainSFont{name:Chaparral Pro} \font\rm = "\MainSFont:+tlig" at 9.9pt \font\it = "\MainSFont/I:+tlig" at 9.9pt \font\bf = "\MainSFont/B:+tlig" at 9.9pt \font\bi = "\MainSFont/BI:+tlig" at 9.9pt %% \bf włącza odmianę grubą \it kursywę jak to plainie...
Zwróćmy uwagę,
że odmiana jest deklarowana jako /X
po nazwie kroju;
potem po dwukropku (opcjonalnie) deklaruje się font features.
Jako minimum warto dodać tlig
,
co włączy ligatury TeXowe (takie
jak --
zamiast myślnika.) Inne użyteczne
features, to smcp
oraz onum
:
%% Caps/smallcaps \font\sc = "\MainSFont:+tlig,+smcp" at 9.9pt %% Old style numbers \font\sco = "\MainSFont:+tlig,+smcp,+onum" at 9.9pt
Dołączanie rysunków/kolorowanie/obracanie:
%% zPlainowany LaTeXowy pakiet graphicx: \input graphicx.tex \includegraphics[width=.9\hsize]{plik.png} %% zPlainowany LaTeXowy pakiet color: \input color.tex \textcolor{red}{bbb} \colorbox{green}{one two} %% obracanie: \rotatebox{90}{\colorbox{blue}{\textcolor{yellow}{Stand with Ukraine}}} %% skalowanie %% x-przeskaluj na 40% \hsize \resizebox{.4\hsize}{!}{Stand with Ukraine} %% xy-przeskaluj na 40% \resizebox{.4\hsize}{2cm}{Stand with Ukraine} %% Powiększ oryginał 2 razy \scalebox{2}{Stand with Ukraine}
No i tyle. Podstawowa funkcjonalność jest. Z MeXa zostały tylko wzorce przenoszenia. Reszta stała się zbędna, więc nie ma czegoś takiego jak luaMeX. Postęp jest nieubłaganyn nawet w świecie TeXa...
Kompletny mini-przykład
%% -*- coding: utf-8 -*- %% należy kompilować luaTeXem \input luaotfload.sty \input graphicx.tex \input color.tex %% \uselanguage{polish} %%% \def\MainSFont{Iwona} \font\rm = "\MainSFont:+tlig;+onum" at 9.9pt \font\it = "\MainSFont/I:+tlig;+onum" at 9.9pt \font\bf = "\MainSFont/B:+tlig;+onum" at 9.9pt \font\bi = "\MainSFont/BI:+tlig;+onum" at 9.9pt %% Small caps \font\sc = "\MainSFont:+tlig;+smcp" at 9.9pt %% Old style numbers \font\sco = "\MainSFont:+tlig;+smcp;+onum" at 9.9pt \def\SwUA{\colorbox{blue}{\textcolor{yellow}{Stand with Ukraine}}} \def\dig{0123--456---789} \rightskip0pt plus 1fil \nopagenumbers \rm \SwUA \dig {\bf \SwUA \dig } {\it \SwUA \dig } {\sc \SwUA \dig } vs {\sco \SwUA \dig } \rotatebox{90}{\resizebox{.4\hsize}{!}{\SwUA}} \scalebox{2}{\SwUA} \bye
i wynik
UWAGA: uważny czytelnik zauważy, że nie do końca jest to co miało być (small caps zawsze jest
z OldStyleNumbers i nie idzie tego wyłączyć), bo niektóre
font features są ignorowane. Z fontem Chaparral jest jeszcze gorzej:
nawet smcp
jest ignorowane.
Żeby było
śmieszniej po usunięciu \input luaotfload.sty
i kompilacji xeTeXem
jest OK. Dalsze testy można streścić następująco: niektóre fonty nie są poprawnie
deklarowane; deklarowanie tych samych
fontów w LaTeXu daje poprawne rezultaty (ale z użyciem fontspec
a); przetwarzanie xeTeXem
też daje poprawne rezultaty.
Na moje coś jest spieprzone w plainowej wersji
luaotfload
, ale konkretnie co to nie ustaliłem albo fontspec
jest
bardziej cwany i lepiej deklaruje fonty.
Relewantna literatura to dokumentacja do dwóch pakietów:
https://www.ctan.org/pkg/fontspec
oraz
https://www.ctan.org/pkg/luaotfload
.
Dopisane 23 czerwca 2022 (wieczorem):
Pytanie zadałem na githubie (https://github.com/latex3/luaotfload/issues/229)
i już wiem co było nie tak. Trzeba było dodać
mode=node;script=latn
, tj. na przykład:
\font\sc = "\MainSFont:mode=node;script=latn;+tlig;+smcp" at 9.9pt
You can check in the log how exactly fontspec specifies the font and copy that in your plaintex document.